Mule w tajskim stylu

W październikowe chłody nadchodzi czas, żeby usiąść nad parującą miską świeżych muli. Gotowane w mleku kokosowym przypominają o tym, aby marzyć. Śnić na jawie o egzotycznych krainach, czekających na to, by je dla siebie odkryć. Zaczarujcie swoje danie kafirem i tamaryndowcem. Przenieście się do Tajlandii. 
Mule w mleku kokosowym w tajskim stylu

– 1kg świeżych muli
– 400 ml mleka kokosowego House of Asia
– 2 papryczki chilli
– 3 ząbki czosnku
– liście kafiru
– 2 łodygi trawy cytrynowej
– ok. 5 cm kawałek galangalu 
– łyżeczka pasty tamaryndowej
– 2 łyżki ghee / oleju kokosowego
– pęczek kolendry
– limonka
1. Posiekane chilli, zgnieciony czosnek i łodygi trawy cytrynowej, pokrojony w plastry galangal (ew.imbir) podsmażamy na ghee w bardzo dużym garnku. Zalewamy mlekiem kokosowym, dodajemy pastę tamaryndową  i liście kafiru. doprowadzamy do wrzenia.
2. Mule myjemy, oczyszczamy i odrzucamy otwarte i połamane.
3. Mule wrzucamy do garnka, przykrywamy. Gotujemy ok. 5 minut, potrząsając. Mule są gotowe, gdy się otworzą.
4. Przed podaniem obficie posypujemy posiekaną kolendrą.

Kokosowe miso z małżami

Ciche przestrzenie. Miękkie szarości i otulająca biel mieszkania. Czasami spędzam kilka dni sama, w zupełnym nie-pośpiechu, przewidywalnym układzie wydarzeń i rzeczy.
Lubię dla siebie gotować. Bez żadnych kompromisów, z uważnością i skupieniem się na tym, na co mam ochotę, czego potrzebuję. I chociaż bardzo ważne jest dla mnie wspólne obiadowanie, od czasu do czasu warto usiąść do stołu z samym sobą. Całkiem przyjemne towarzystwo. 
Kokosowe miso z małżami
– 165 ml mleka kokosowego
– 2-3 łyżki pasty dashi miso 
– płat kombu
– 225 g mięsa małży
– porcja gryczanego makaronu soba 
– 2 łyżeczki sezamu
– 3 ząbki czosnku
– 1 strąk zielonego chili
– olej sezamowy + kokosowy
– świeża kolendra
1. W 400 ml wody gotujemy kombu przez 15 minut – powinno zostać 300 ml wody. Wyjmujemy glony, dodajemy pastę miso i mieszamy, aż się całkowicie rozpuści. 
2. Do miso dodajemy mleko kokosowe, mieszamy, aż zupa stanie się gładka. Podgrzewamy delikatnie, ale nie zagotowujemy!
3. Małże dokładnie osuszamy papierem kuchennym. Na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju kokosowego i wrzucamy zgniecione ząbki czosnku i posiekane chilli. Smażymy minutę. 
4. Na patelnię wrzucamy małże, smażymy 2 minuty, potrząsając patelnią. Skrapiamy odrobiną oleju sezamowego i dosypujemy ziarna. Smażymy przez minutę. 
5. W osolonej wodzie gotujemy sobę (ok.4 minuty). Odcedzamy.
6. Do misek nakładamy makaron, zalewamy miso, na wierzch wrzucamy małże i dużo, bardzo dużo posiekanej kolendry. 

Walentynki – kolacja pełna afrodyzjaków

Walentynki są jednym z moich ulubionych dni w ciągu roku. Trzeba się rozpieszczać!

Poniżej znajdziecie kilka przepisów, którym nie można się oprzeć.

                                       Mule w białym winie                               Małże alla diavola
                                Cytrynowe risotto z małżami Wenus                   Ostrygi z ginem
                                        Focaccia z oliwkami                     Karczochy z sosem holenderskim

Mule w białym winie

Na początku zimy jeździliśmy nad Morze Północne. Należało ostrożnie chodzić po wysokim, kamienistym brzegu Holandii, porośniętym gdzieniegdzie wątłą i wysuszoną od morskiej wody trawą. W tnącym wietrze, z żółtym kapturem ściągniętym szczelnie pod brodą, zbierałam małe i okrągłe jak orzechy ślimaki do przezroczystego plecaczka. Kozikiem odłupywałam od skał ostrygi – w czasie odpływu wystarczyło zanurzyć rękę nieco głębiej niż długość małej dłoni i można było natrafić na ogromne skupiska. Babcia kładła ostrygi na żarze na krótką chwilę, aby otworzyły się skorupy. Skrapiała je odrobiną soku z cytryny i można było wysysać je wprost z muszli, czując najświeższy smak morza. Do tego piekła różnokolorowe papryki i po obraniu ze zwęglonej skóry, po polaniu ich octem i okraszeniu gruboziarnistą solą mieliśmy najpyszniejszą sałatką. 

Na brzegu uspokojonego morza zbierałam też muszle. Szorstkie, nierówne i niezbyt urodziwe, wewnątrz skrywały gładką macicę perłową. Czasami była mlecznobiała, niekiedy opalizowała. Nigdy natomiast nie znalazłam perły.

W Brukseli wąskie uliczki zmniejszają się jeszcze bardziej, kiedy restauratorzy wystawiają na zewnątrz skrzynie pełne ostryg i muli. Są jak uśpione w lodzie tęsknoty za morzem. W Antwerpii, w pobliżu kanału, gdzie czuć powiew otwartej przestrzeni, zawsze ktoś siedzi nad garnkiem parujących muli. Powietrze zimą jest przepełnione zapachem grzanego wina, jabłek w czerwonym karmelu i tym przywodzącym na myśl morze – z gotowanych małży właśnie.

Muszle w dłoń!
Mule w białym winie (dla 2 osób)
– 1,5 kg świeżych muli w muszlach
– 3 szalotki
– ok. 5-6 łodyg selera naciowego
– 2 strąki chilli
– 3 ząbki czosnku
– 1 marchewka
– 1 fenkuł

– 150 g masła
– ok. 350 ml białego wytrawnego wina

– 5 liści laurowych
– 7 ziaren ziela angielskiego
– pęczek natki pietruszki
– pieprz
1. Obrane warzywa siekamy bardzo drobno. W dużym garnku dusimy je na maśle do miękkości z dodatkiem liści laurowych, ziela i młotkowanego pieprzu. 
2. Do warzyw dolewamy wino i wrzucamy oczyszczone mule (otwarte muszle należy wcześniej wyrzucić). Przykrywamy garnek pokrywką i gotujemy mule przez 5 minut, aż się otworzą. 
3. Pod koniec gotowania potrząsamy garnkiem, dodajemy posiekaną natkę.
4. Mule podajemy z pieczywem, które należy maczać w powstałym sosie. 

Tapas, paella, Barcelona

Barcelona od pierwszego wejrzenia była dla mnie magiczna. Później pojawił się jeszcze „Cień wiatru”, po których miasto stało się dla mnie labiryntem wyjątkowym, wciągającym i zaskakującym. Od lat mam w zwyczaju zabieranie ze sobą książek, które opowiadają o danych miastach. I tak, jak po Paryżu spacerowaliśmy z „Grą w klasy”, tak tutaj czytaliśmy Zafona. W Barcelonie, gubiąc się w wąskich, ocienionych uliczkach napotykałam amulety: rozrzucone karty, pozostawione zabawki, obok wielkiego targu tarot szeptał zza ukrytych drzwi. I tak co chwilę, nie ważne, czy błądzimy po dzielnicy gotyckiej czy zakamarkach Parku Guell. To miasto do mnie mówi. 
Smak Katalonii rozpoczęliśmy od tapas. Mijając Cygankę bez nóg odzianą w różowe falbany, kościół Santa Maria del Pi, odnaleźliśmy skwer cichy i oferujący mnogość przekąsek. Popularne są soczyste, grube małże, chrupiące kalmary, obowiązkowe patatas bravas, smażone grzyby i przepyszną, ziemniaczaną tortillę z ziołami. Do tego pieczywo posmarowane rozgniecionym pomidorem, ot, katalońska prostota codzienności. 
Dobre znaki są tym, co czaruje najbardziej: zamówiłam cavę… która okazała się dokładnie tą samą cavą, którą piliśmy na naszym ślubie. Uliczki prowadziły nas same w miejsca, które tak bardzo wzruszają. 
Cel: zjeść paellę w Hiszpanii. Z pozoru oczywistym jest, że tradycyjną potrawę można spotkać w niemal każdej restauracji. Owszem, mnóstwo miejsc oferuje paellę… problem w tym, że znakomita większość ma w menu mrożone dania, wszędzie takie same, dostarczane przez jedną firmę. Długo, bardzo długo wędrowaliśmy w poszukiwaniu świeżego jedzenia przygotowywanego na miejscu. Zrezygnowani usiedliśmy w małej restauracyjce, która jako jedna z nielicznych nie miała szyldu z paellą. Miejsce tłoczne, duszne i pełne robotników siedzących w samotności przy małych stolikach zapełnionych talerzami. W menu figurowała paella, co za szczęście, jednak nie było określone, jaka. Kelnerka zapytała nas, z czym byśmy chcieli ją dostać i z góry przeprosiła za długi czas oczekiwania, bo kucharz musi pokroić warzywa i przygotować wszystko od podstaw. 
Restauracja okazała się świetnym wyborem, instynkt mnie nie zawiódł. Tak, warto jeść w miejscu, gdzie są sami lokalni goście. Po dłuższym czasie do naszego stolika podszedł kucharz, niosąc gorącą, świeżą paellę warzywną – najpyszniejszą w moim życiu. 
Zajadałam się też dojrzałym serem manchego, o ostrym smaku suchego klimatu i owczego mleka. 
Czy Katalonia jest słodka? Bywa łagodna, jak crema catalana. Waniliowy, delikatny deser, podobny do brulee, ale znacznie lżejszy. Błogi jak sny.
Nie wiedząc gdzie idziemy, z dala od mrówczych turystycznych ścieżek, natrafiliśmy na bar Tarantino. Bliscy nam wiedzą, jak bardzo P. lubi tego reżysera. Kolejny przykład wciągnięcia przez Barcelonę, jej kierowania, doprowadzenia do miejsc osobistych. Bar urządzony całkowicie w stylu filmów, wysoki i chłodny. Zbawienny ze swoją zimną sangrią ( bo jak można by pominąć sangrię w Katalonii? ). Upalne wieczory mają jej smak. 
Barcelonie należy się poddać. Zamknąć mapę, przewodniki, a sama zaprowadzi nas do najlepszych smaków, odkryje to, co oczaruje najbardziej. Wystarczy się wsłuchać w pyszne dźwięki.