Mule w tajskim stylu

W październikowe chłody nadchodzi czas, żeby usiąść nad parującą miską świeżych muli. Gotowane w mleku kokosowym przypominają o tym, aby marzyć. Śnić na jawie o egzotycznych krainach, czekających na to, by je dla siebie odkryć. Zaczarujcie swoje danie kafirem i tamaryndowcem. Przenieście się do Tajlandii. 
Mule w mleku kokosowym w tajskim stylu

– 1kg świeżych muli
– 400 ml mleka kokosowego House of Asia
– 2 papryczki chilli
– 3 ząbki czosnku
– liście kafiru
– 2 łodygi trawy cytrynowej
– ok. 5 cm kawałek galangalu 
– łyżeczka pasty tamaryndowej
– 2 łyżki ghee / oleju kokosowego
– pęczek kolendry
– limonka
1. Posiekane chilli, zgnieciony czosnek i łodygi trawy cytrynowej, pokrojony w plastry galangal (ew.imbir) podsmażamy na ghee w bardzo dużym garnku. Zalewamy mlekiem kokosowym, dodajemy pastę tamaryndową  i liście kafiru. doprowadzamy do wrzenia.
2. Mule myjemy, oczyszczamy i odrzucamy otwarte i połamane.
3. Mule wrzucamy do garnka, przykrywamy. Gotujemy ok. 5 minut, potrząsając. Mule są gotowe, gdy się otworzą.
4. Przed podaniem obficie posypujemy posiekaną kolendrą.

Makaron z tofu i bok choy. Wólka Kosowska – opowieści

Ostatnie miesiące jesteśmy głównie w podróży. Parcujemy jak szaleni, ale też spełniamy swoje marzenia i zachcianki. I jedną z nich, tak bliskich, a tak egzotycznych, były odwiedziny w Wólce Kosowskiej. Okazja nadarzyła się, kiedy wracaliśmy z Warszawy z sesji zdjęciowej. Byłam tak przeraźliwie zmęczona, że na nogi mogło mnie postwić wyłącznie phở (wyczerpanie albo kac-zabójca, ratunkiem zawsze jest ten bulion). A że podwarszawska mekka wietnamskiej zupy była nam po drodze… 

***!!!/jeśli macie ochotę na obłędne phở albo bun bo hue w Krakowie, piszcie – tutaj też mam swój sprawdzony, sekretny adres/!!!***

Niedziela, mżawka, niebo z marsowym czołem na swojej pociągłej po horyzont twarzy. Przemęczenie level: hard. Po takim dniu nie można spodziewać się niczego dobrego i jedynym pragnieniem jest jak najszybsze dotarcie do domu. Jednak hołdując zasadzie, że lepiej jest coś zrobić spontanicznie, niż później żałować, że nie podjęło się wysiłku, zboczyliśmy z głównej trasy na niemal dwie godziny i pojechaliśmy do Wólki Kosowskiej.
Oczywiście, że w niedzielę handel zapada w marazm i nie liczyliśmy na zbyt wiele. Opustoszałe hale, pozamykane drzwi nie zachęcały do eksploracji. Jednak jak zwykle moje zaufanie do mojego głównego, przewrażliwionego zmysłu – węchu nie zawiodło; trafiliśmy na phở idealne.
Najpierw krążyliśmy wokół hal, mijając niedzielną nieobecność i niedostępność. Na uboczu spostrzegłam „garaż” z otwartymi roletami – w środku siedzieli Wietnamczycy, raz po raz niektórzy wychodzili z kankami zupy. W odstępie kilku metrów pachniało czosnkiem i rosołem.
W między czasie znaleźliśmy dwa sklepy, w których byli właściciele. W pierwszym mężczyzna siekał mięso, układał podroby, o których marzyłam od dawna, a także części, których nie potrafię nazwać. Wpuścił nas do zamkniętego przybytku, wyszliśmy z siatkami pełnymi makaronów sojowych i ryżowy, noodli, okry, ziół i przypraw. Zaopatrzyliśmy się również w zapas silken tofu, wyławianego z wiadra stojącego obok lady. Niestety, nie dostaliśmy brązowego tofu z mętniejszej zalewy; najwyraźniej nie jest dla obcych. Na półkach poza tym znaleźć można kacze języki, marynowaną meduzę, stuletnie jaja, różne rodzaje korzeni i grzybów medycyny alternatywnej, kleiste ryżowe „ciasteczka”… oraz masę innych skarbów, o których nie miałam pojęcia.
W kolejnym sklepie przywitał nas zapach duriana oraz maleńki piesek w kojcu, dogrzewany farelką. Tam obłowiliśmy się z kolei w papiery ryżowe, również te z czarnym z sezamem. W baraku obok leciwa Wietnamka przetwarzała mięsa, pęczki kolendry i inne zioła na wywary. W żółtym świetle skąpej żarówki mogliśmy dostrzec tylko tyle – oraz torby kiełków i mięs leżące na podłodze…
Ostatecznie wróciliśmy do garażu. Chociaż to, co znajdowało się po bokach budynku nie zachęcało – wiadra z resztkami jedzenia (?), przybrudzone materiały, na wpół opuszczone rolety, zdecydowaliśmy się wejść. Na obklejonych jedzeniem stołach stały słoiki z posiekanym na plastry czosnkiem, zalanym olejem i pałeczki. Pomimo wywieszonego bogatego menu okazało się, że dziś możemy zamówić jedynie phở. Nawet nie wiecie, jak wzbudziło to moje zaufanie – i miałam rację. Skoro gotują jedną, jedyną potrawę, musi być dopieszczona. Dostaliśmy wielkie miski esencjonalnego wywaru z ryżowym makaronem, mięsem i ziołami. Nie do przejedzenia! Połowę zawieźliśmy do domu.
Niestety wyjątkowo nie robiłam zdjęć. A to dlatego, że klimat nie sprzyjał. W pewnym momencie jeden z mężczyzn całkowicie opuścił rolety, inny usiadł przy drzwiach… Poczuliśmy się nieco nieswojo.
Marzę o tym, żeby pojechać do Wólki z przewodnikiem, który umożliwi mi zjedzenie wszystkich orientalnych i egzotycznych dla mnie przysmaków, które jedzą Wietnamczycy. Pierwsze podejście mnie bardzo zachęciło i rozbudziło apetyt na dogłębne poznanie nowych smaków.



Sōmen z tofu i bok choy (3 porcje)

– 2 główki bok choy ( średniej wielkości )
– 400 g tofu
– makaron sōmen – ile tylko preferujecie
– 1 cebula bananowa
– 3 ząbki czosnku + 1 ząbek do marynaty
– 4 cm kawałek imbiru
– 2 gwiazdki anyżu
– 4 goździki
– sambal / pasta chilli
– sos sojowy
– olej ryżowy
– *olej sezamowy


– cynamon mielony
– pieprz czarny
– cukier trzcinowy (~ łyżeczka )
– 200 ml soku ze świeżego ananasa

1. Tofu kroimy w dużą kostkę. Marynujemy w sosie sojowym, chilli i wyciśniętym przez prasę czosnku. Odstawiamy na min.3 godziny. 
2. Cebulę kroimy w cieniusieńkie piórka, czosnek siekamy w płatki, a imbir w drobną zapałkę. 
3. W woku rozgrzewamy olej, wrzucamy cebulę, czosnek, imbir, chilli, anyż i goździki. Potrząsamy wokiem. Nie wolno dopuścić do przypalenia czosnku!
4. Gdy cebula się zeszkli, dorzucamy pokrojoną w 3-centymetrowe kawałki kapustę. Smażymy przez chwilę na dużym ogniu. Dolewamy stopniowo sok z ananasa i dosypujemy cukier. Pozwalamy jej się skarmelizować. 
5. Makaron gotujemy ok. 5 min w osolonej wodzie. Odsączamy. 
6. W czasie, gdy gotuje się makaron, do warzyw dodajemy tofu, doprawiamy wszystko cynamonem i pieprzem oraz sosem sojowym, dla odpowiedniego balansu słonego smaku. Smażymy. 
7. Do warzyw dodajemy odsączony makaron, mieszamy dokładnie – *łatwiej i smaczniej jest z dodatkiem oleju sezamowego – smażymy jeszcze przez minutę. 

Stir-fry z mizuną i wieprzowiną w sosie rybnym (+ wersja wegańska)

Masaoka Shiki (1867-1902)
In the coolness
of the empty sixth-month sky…
the cuckoo’s cry.
the tree cut,
dawn breaks early
at my little window

Stir-fry z mizuną (2 porcje)

Stir-fry


– duży pęczek mizuny
– 1 żółta papryka
– 1 duża marchew
– 1 czerwona cebula
– 1 mała kalarepa
– 2 łyżki oleju kokosowego
– sos sojowy 
– sambal oelek / pasta chilli
– 1 łyżeczka octu ryżowego
– 1/5 łyżeczki mielonych goździków
– 1/4 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
– mielony cynamon 
– 1/3 łyżeczki mielonych ziaren fenkułu 
– 1/4 łyżeczki mielonej trawy cytrynowej


– 150 g makaronu sojowego
– olej sezamowy
– sól

Krucha wieprzowina

– 300 g schabu
– 3-4 łyżki sosu rybnego
– 4 cm imbiru
– 3 ząbki czosnku 
– 2 łyżki słodkiego sosu z czarnej soi
– 1 łyżeczka sambal oelek
– 1 łyżeczka octu ryżowego
– 1 łyżka cukru palmowego
– sól
– olej kokosowy

Kotlety sojowe

– 200 g kotletów sojowych 
– 4 cm imbiru
– 3 ząbki czosnku
– 2 łyżki słodkiego sosu z czarnej soi
– 1 łyżeczka sambal oelek
– 500 ml bulionu warzywnego
– mielony kumin
– mielona wędzona papryka
– 3 liście laurowe
– 5-6 ziaren ziela angielskiego
– olej kokosowy 

Wieprzowina:
1. Czosnek, imbir, odrobinę soli i cukier ucieramy na pastę. Mieszamy z sosem rybnym, sosem z soi, octem i sambalem.
2. Mięso osuszamy ręcznikiem kuchennym, następnie dokładnie nacieramy marynatą i odkładamy na min. 3 godziny do lodówki.
4. Mięso kroimy w paski i podsmażamy na rozgrzanym oleju kokosowym przez ok. 5-6 minut (*czas może być dłuższy w zależności od grubości pokrojonego mięsa – należy sprawdzać, czy wieprzowina nie jest surowa, ale nie wolno jej przesmażyć, by nie była sucha).

Kotlety sojowe: 
1. Bulion z dodatkiem liści laurowych i zielem angielskim doprowadzamy do wrzenia. Wrzucamy kotlety, gotujemy 10 minut. Zdejmujemy z ognia, odstawiamy na 5 minut, następnie odcedzamy.
2.  Czosnek, imbir, kumin, paprykę i odrobinę soli ucieramy na pastę. Mieszamy z sosem z soi, octem i sambalem.
3. Wystudzone kotlety dokładnie nacieramy marynatą i odkładamy na min. 3 godziny do lodówki.
4. Kotlety kroimy w paski i podsmażamy na rozgrzanym oleju kokosowym przez ok. 5-6 minut, aż staną się złote.

Stir-fry:
1. Warzywa kroimy w bardzo cienkie paski. Mizunę dokładnie płuczemy, kroimy na 3 części.
2. Na rozgrzanym oleju kokosowym podsmażamy wszystkie przyprawy, następnie wrzucamy warzywa i obsmażamy w wysokiej temperaturze przez ok. 3 minuty. Dodajemy mizunę i smażymy, aż liście zmiękną.

3. Makaron gotujemy przez ok.3-4 minuty. Odsączamy, mieszamy z olejem sezamowym i solą.