Papryka – proste przepisy na jesień

Na targach stragany nadal uginają się od warzyw. To ostatni moment, kiedy w Waszej kuchni może pojawić się świeża papryka, cukinia, pomidory i słodka kukurydza. Poniżej znajdziecie przepisy z różnych stron świata, inspiracje kuchnią grecką, włoską, meksykańską, węgierską i syryjską.

Spróbujcie koniecznie papryki w różnych odsłonach!

Fine Dining Week – KARAKTER Kraków

 surowa konina / skwarki z mangalicy / olej z dymki

riostto szafranowe / szpik kostny / kacze serca

boczek / pomarańcza / przegrzebek / brukiew

burger wołowy doprawiony pieczoną kaczką / foie gras / czarny bez

białe wino / suszona kaszanka / jabłka 

Martini Riserva Speciale / Fentimans Tonic Water
Fine dining week menu:
Talerze w Krakowie i Warszawie w ostatni tydzień sierpnia stały się płótnem dla wybitnych szefów, którzy mieli okazję zaprezentować swój styl szerszej publiczności, a wszystko za sprawą Fine Dining Week
W jeden z tych jeszcze przyjemnie ciepłych wieczorów wybrałyśmy się z A. na kolację do KARAKTERU. Dlaczego właśnie tam? Ponieważ menu szefa Daniela Myśliwca było najbardziej odważne i oryginalne ze wszystkich zaproponowanych. Restauracja rzuciła się bez asekuracji w gardziele smakoszy, proponując podroby i kontrowersyjną dla wielu koninę.

Wspominając o ostatniej, stanowiła ona przystawkę. Bardzo malowniczą z resztą. Smak surowego mięsa był maksymalnie wyeksponowany, czysty – dokładnie można było poczuć jego słodycz. Skwarki z mangalicy natomiast to małe spełnienie marzeń dla wielbicieli bekonu; miały w sobie jego zwielokrotniony aromat. To, czego mi jednak zabrakło w daniu, to kontrapunkt, coś, co eksplodowałoby w ustach wyrazistością, żywicznym chłodem ( sosna? jałowiec? ) lub wręcz przeciwnie, pikanterią. Czegoś, co byłoby kropką nad i.

Risotto było przygotowane w punkt. Kremowe, z pożądaną niteczką twardości w ziarnach, zniewalająco pachnące szafranem. Zawsze ogromną przyjemność sprawia mi otwieranie prezentów: i tak też było tym razem, kiedy przekroiłam chrupiącą kuleczkę, z której niespiesznie wypływał delikatny szpik. Jakkolwiek uwielbiam kacze serca ( i wszelkie inne ), to tutaj nie przypadły nam do gustu. Były po prostu twarde, wydaje mi się, że przeciągnięte. Na pewno na plus jest przemyślany garnisz, który nie tylko zdobi, ale też smakuje. Kwaskowaty szczawik, lekko czosnkowy szpinak stanowiły wartość dodaną. 
Kolejnym z degustowanych przez nas dań, był rozpływający się w ustach boczek, z lepką, karmelizowaną skórką, z brukwią fondant i aromatycznym, słodkawym puree harmonizującym tonami z przegrzebkiem. To, co w daniu urzekło nas najbardziej, to sos z palonym masłem(?). Rozkoszny, przypominający zapachem dom, w którym wieczorem piecze się maślane ciasteczka. 
Czy może istnieć fine diningowy burger? A jakże! Soczysta wołowina, pięknie różowa w środku, kawałki rozpieczonej kaczki, puszysta słodka bułeczka były bez zarzutu. Ale to perfekcyjne foie gras skradło moje serce. Foie, najchętniej powtarzałabym to miękie słowo cały wieczór, stanowiło jasny punkt programu. Było dokładnie tak, jak lubię najbardziej. Jędrna wątroba, jednocześnie rozpływająca się, dopieszczająca… Życzyłabym sobie jeść foie gras za każdym razem przyrządzone z taką pieczołowitością. 
Deser, wiadomo, przyjemny. Nie mogłoby być inaczej. Lekkość na zakończenie wieczoru, ze spajającą w całość klamrą w postaci suszonej kaszanki. Bez obaw, przypominała bardziej pumpernikiel niż przaśną jaternicę – zaskakujący dodatek do słodkości. 
_________________________________________________________________________________

Standardowe menu:

Mule / fenkuł / pastis

Pstrąg / ziemniaki / grzyby / masło limonkowe / krem kukurydziany
Krem z białego wina / solony karmel / owoce
Smażona foie gras / ciasto marchewkowe / jabłka / lody z maślanki / sos z owoców leśnych

Meinklang Burgenland weiss 
Karakter ma bardzo specyficzne, konsekwentne menu. Znajdziecie w nim podroby oraz to, co całkowicie mnie kupuje: Mule bar! Nie mogło być więc inaczej, pokusiłam się na małże z fenkułem i pastis. Mule były świetne, lekko tylko muśnięte temperaturą, z anyżowym sosem, który tylko podkreślał naturalny i przyjemny morski smak. 
A. dostała pstrąga. Z relacji mogę tylko powiedzieć, że był pyszny. Spróbowałam też odrobinę; intensywnie cytrusowy, z dymną nutą i delikatnym mięsem również mi smakował. 
Wilgotne ciasto marchewkowe i maślankowe lody były po prostu dobre. Foie tym razem lekko przesuszona, ale nie psuła specjalnie efektu, ale też i nie zachwyciła. 
Ale! Gwóźdź programu! Krem z białego wina, który poleciła Kelnerka, był rozbrajający. Zdecydowanie najlepszy deser, jakiego możecie spróbować na Kazimierzu. Wszystko, naprawdę wszystko było w nim rozbrajające. Delikatna cierpka świeżość, uderzająca słodycz solonego karmelu, wanilia… Marzenie! I to takie, które można spełniać raz po raz.

Wino zostało bardzo dobrze dobrane do „wodnych” potraw. Trzeba trochę magii lub psychologii, by tak trafić w mój gust z kupażem muskatu i rieslingu ( oraz  grüne veltlinera ).
Nie było nietrafionej pozycji w tej kolacji, naprawdę.

_________________________________________________________________________________

Podsumowanie:

Propozycja Karakteru jest bezkompromisowa. W menu nie znajdziecie uników i dań zapobiegawczych, coby się każdemu przypodobać. Pomysł na restaurację jest spójny i bardzo konsekwentny, zaczynając od przystawek, na deserach z zawsze wytrawnym dodatkiem skończywszy. Bardzo podoba mi się idea spożytkowania zwierząt „od nosa do ogona”: znajdziecie tu i grasicę, flaki, ozór i żebra czy steka. No i mule na kilka sposobów.

Po kolacji degustacyjnej mamy mieszane uczucia. Z jednej strony niemal każdy element nam smakował, z drugiej strony… kolacja z menu standardowego smakowała nam bardziej. Właściwie to dobrze, bo oznacza, że kuchnia trzyma wysoki poziom nie tylko od święta, a dania dostępne na codzień są dopieszczone.

Obsługa również jest pozytywem. Uważna, sympatyczna, przede wszystkim świadoma karty i potrafiąca o niej opowiedzieć. Duży plus dla sommeliera, który bez zbędnego zadęcia (które w Krakowie zdarza się o wiele za często w tej profesji) opowiedział o winie, dobierając je trafnie.

Brawa dla szefa kuchni, za spójny koncept i jego pyszne egzekwowanie, ale także i dla właścicieli, którzy ufają kucharzom i pozwalają na tworzenie niecodziennych doznań.

Karakter jest nowym miejscem na mojej mapie, do którego będę wracać. Jest jeszcze tyle do spróbowania, a moja ciekawość pozostała rozbudzona!

Udon z grzybami shimeji i tofu

Pachnące powietrzem pościele gładkich hotelowych łóżek, od nich się zaczynają wszelkie podróże. Od przesunięcia dłonią po brzegu kołdry, tak, już jesteśmy. Od wezbranych krzewów oleandrów, o, zobacz, tutaj!, od żagli, baldachimów, marmurowych miast lub śniegu. Zawsze to musi być biel. Pierwsza, jaśniejąca połać, na której będziemy zapisywać najbliższe dni. 
Szukam tej bieli, pomalowałabym cały wszechświat. Takie skupienie! Tyle struktur, odcieni, świateł.
Spokój odnaleziony, spokój stworzony. 

Udon z grzybami shimeji i tofu (2 porcje)

– 300 g makaronu udon
– 150 g białych grzybów shimeji
– 150 g jedwabistego tofu
– 3 – 4 ząbki czosnku
– 5 cm kawałek imbiru
– 3-4 łyżki miso shiru
– łyżka cukru palmowego
– 1 łyżeczka octu ryżowego
– 1 łyżka oleju kokosowego
– 2 dymki
– 600 ml wrzątku

1. W woku na oleju kokosowym przez chwilę podsmażamy posiekany w płatki czosnek i imbir. Dodajemy grzyby, ocet i cukier, dusimy przez 5 minut na wolnym ogniu, dodajemy tofu i podsmażamy na większym ogniu przez minutę.
2. Do miseczek nakładamy ugotowany makaron, grzyby i tofu.
3. Wszystko zalewamy gorącą zupą miso ( gorącą wodę mieszamy dokładnie z pastą ). Posypujemy posiekaną dymką.

Soba gryczana z bakłażanem, tofu i mizuną

Chmury w kilka dni pokryły miasto wodą, trzeba było pływać pomiędzy wierszami. Wyolbrzymione wichury wydęły żagle drzew – można było uwierzyć przez chwilę, że odpłyną, zabierając ze sobą całe dzielnice. Floty domów ustawiały się kolejno i chyba poprzesuwały się rzeczywiście, niezakotwiczone sierpniowym słońcem.
W mokrym tygodniu wszystko prześlizgiwało się przez palce, nie sposób było stawiać tej wilgotnej materii opór. Po kuchni przetaczały się zwinne węgorze cienkiej soby, ulewy sezamu, burze ziół. 
Soba gryczana z bakłażanem, tofu i mizuną (3 porcje)
wegańskie, bezglutenowe 
– 275 g gryczanego makaronu soba
– 180 g tofu
– 1 średniej wielkości bakłażan
– pęczek mizuny
– bezglutenowy sos sojowy 
– pasta z czarnej soi
– 3 łyżki masła orzechowego
– olej sezamowy
– sezam
– 2 ząbki czosnku
– sambal oelek
– bazylia 
– sok z cytryny
1. Pastę z czarnej soi, sambal i odrobinę oleju sezamowego mieszamy. Do powstałego sosu wrzucamy pokrojone w kostkę tofu, dokładnie obtaczamy i podsmażamy na złoto. 
2. Bakłażana kroimy w plastry, skrapiamy odrobiną soku cytrynowego i oleju sezamowego, solimy. Natychmiast grillujemy z dwóch stron, aż bakłażan będzie miękki. 
3. Makaron gotujemy al dente. 
4. W woku delikatnie rozgrzewamy olej sezamowy, dodajemy sambal oraz zgnieciony i posiekany czosnek. Dodajemy sos sojowy i masło orzechowe, dolewamy ok. 4 łyżki wody, by powstał gładki sos. Wrzucamy makaron, mieszamy z sosem. Dodajemy bakłażana i tofu, podsmażamy jeszcze przez minutę. 
5. Do makaronu makaronu dodajemy pokrojoną na 3 części mizunę i podartą bazylię, posypujemy sezamem. (Nie podgrzewamy!)

Hummus z bobu

Zawsze chodziło o usta i dłonie. Tyle może się wydarzyć pomiędzy.

Jestem zawsze gotowa na hummus; wystarczy kilka chwil, by zmiksować smaki. Najbardziej lubię to, że można się łatwo dzielić – nabierając pastę ze wspólnej miski na pieczywo (tak bardzo uwielbiam zapach tego świeżego, zanim ostygnie), chipsy, warzywa, palce, cokolwiek chcesz. To już uzależnienie, w zależności od nastrojów zmienia tylko aurę i przyprawy. Czasami moim w hummusie znajdziesz pieczoną marchew, chorizo, miso, prażoną fasolę, kumin i cynamon, chili. A właściwie więcej chili! O tak, zwłaszcza CHILI, podkręćmy to jeszcze bardziej.

Hej, kim jesteś, czego dziś potrzebujesz?

Czy poczujesz miętę?
Hummus z bobu

– świeży bób

– tahini 
– oliwa z oliwek 
– cytryna – sok / zest
– jalapeño / zielone chili 
– ras el hanout / mieszanka zielona / 
– świeża mięta
– czarny sezam
– sól 
– pieprz
1. Bób gotujemy bez soli do miękkości. Studzimy, obieramy. 
2. Wszystkie składniki miksujemy, doprawiamy według własnego smaku – *zazwyczaj w hummusie jest świeży czosnek, ja go po prostu pomijam. 
That’s all Folks! 

Magazyn Małopolski Apetyt, lato

Letni magazyn już jest – prawdziwy róg obfitości! Porzeczki, morele, rabarbar, miodne opowieści… Same dobre rzeczy. Znajdziecie tam też moje czereśniowe miłostki i zdjęcia z wizyty u przesympatycznych twórców PLA j STER .:) Zapraszam do lektury! 
A poniżej sneak peek na zachętę 🙂

Sabich – סביח – izraelski street food

Kipiące chmury Białego Miasta, skapujące z mis pośpiechu kiście hałasu. Nadchodzi חביכורים יום, Jom Habikurim, Dzień Pierwszych Owoców, czas wypełniania się koszy urodzajem lata. Połyskujące ziarno, lśniące pestki granatów i słowo na codzień posypią się niebawem jak manna z nieba. Czas na chwilę spowolni, będzie spokojnym strumieniem, miodem i mlekiem.

A wszystkim, którym śpieszno, poleca się sabich – poręczny klasyk ulicy izraelskiej, aromatyczny róg obfitości. 

Sabich (4 porcje)
– 4 pity
– 4 jajka
– 2 bakłażany
– tahini
– 3 pomidory
– 2 strąki chilli
– 1 czerwona cebula
– 1 ogórek
– *twardy owczy ser
– kolendra
– mięta
– oliwa
– 1/2 limonki
– sól 
– pieprz

1. Bakłażany kroimy wzdłuż na plastry, skrapiamy sokiem z limonki i solimy. Odkładamy na ręcznik kuchenny na ok.15 minut. Osuszamy bardzo dokładnie.
2. Plastry bakłażana smarujemy oliwą z obydwu stron i natychmiast układamy na rozgrzanym grillu. Grillujemy, aż bakłażan będzie miękki i złoty.
3. Jajka wkładamy do mocno osolonego wrzątku i gotujemy przez 10 minut. (nie dłużej – nie ma nic gorszego, niż przegotowane jajka). Zalewamy od razu lodowatą wodą, studzimy, obieramy, kroimy w plastry.
4. Pomidory, ogórka i chilli pozbawione gniazd nasiennych roimy w kostkę. Cebulę kroimy w cieniutkie piórka. Mieszamy z oliwą, solą, pieprzem i posiekanymi ziołami.
5. Pity grillujemy przez 2-3 minuty, przekrawamy na kształt kieszonki i nadziewamy sałatką z pomidorów, bakłażanem, jajkami i jeśli macie ochotę, pokruszonym owczym serem. Wszystko koniecznie(!) polewamy obficie pastą tahini.

Szakszuka – שקשוקה – i KONKURS

Śniadania inne niż kawa wydarzają się u nas nieczęsto. I chociaż niemal codziennie siadamy razem do obiadu, o tyle powolne poranki są raczej rarytasem – w końcu przeciągają się zaraz po przebudzeniu wraz z nami na godziny. Chroniony gatunek śniadania ma swoje lęgowisko wśród poduch i świeżo zaparzonych gazet.

W tym świątecznym rytmie powtarza się co jakiś czas motyw jednego z moich ulubionych dań śniadaniaowych – szakszuki. Gęsta, aromatyczna, z kremowymi żółtkami… Zapożyczona do naszego domu z Bliskiego Wschodu jest jak znalezienie pocztówki z wakacji.

Szakszuka z gęsimi jajkami (dla 2-3 osób)

– 1 kg świeżych pomidorów / 2 puszki siekanych pomidorów
– 1 czerwona papryka
– 2-3 szalotki
– kilka liści czosnku niedźwiedziego / 2 ząbki czosnku
– 6 jajek gęsich / są większe, tłustsze, bardziej kremowe niż kurze, ale te ostatnie używane są częściej /
– harissa
– *ras el hanout 
– 6 liści laurowych
– mielony kumin
– pieprz 
– sól
– łyżeczka cukru trzcinowego
– oliwa z oliwek
– *ser owczy
– pół pęczka pietruszki lub kolendry

– pieczywo /bagietka nie jest najbardziej tradycyjnym dodatkiem ;)/

1. W głębokiej patelni podsmażamy na oliwie posiekaną szalotkę. Dodajemy pokrojoną w kostkę paprykę i liście laurowe. Jeśli używamy zgniecionych ząbków czosnku, również je dodajemy w tym punkcie. Dusimy.
2. Do warzyw dodajemy obrane i posiekane pomidory. Podsmażamy, często mieszając i doprawiamy harissą, kuminem, solą, pieprzem i cukrem.
* Najbardziej lubię szakszukę z mieszanką przypraw ras el hanout, która nadaje nieco arabskiego, północnoafrykańskiego charakteru.
W tym punkcie dodajemy posiekane liście czosnku niedźwiedziego.
3. W szakszuce robimy łyżką miejsce na jajka. Na spód wlewamy odrobinę oliwy i wbijamy ostrożnie jajka. Sposób 1: Smażymy, aż białka się zetną, a żółtka pozostaną kremowe. Sposób 2: Wstawiamy patelnię do piekarnika nagrzanego do 150 stopni i pieczemy przez ok. 3-4 minuty, aż białka się zetną. Ten sposób uważam za lepszy, ponieważ od momentu wbicia jajek nie wolno już mieszać. Dzięki pieczeniu w piekarniku sos się nie przypala i nie przywiera.
4. Szakszukę posypujemy siekaną natką pietruszki lub kolendrą. *Możemy posypać też pokruszonym serem owczym. Podajemy od razu wraz z pieczywem.

!!!KONKURS!!!

Jakie śniadania lubicie najbardziej?
A może chcielibyście spróbować czegoś nowego i wybrać się na późne, bardzo leniwe śniadanie do Krakowa 7 lub 8 maja?
Wraz z Żarcie Na Kółkach przygotowaliśmy dla Was konkurs. Do wygrania są 2 karnety do 5 food trucków.
Wszystkie szczegóły znajdziecie TUTAJ.

Zapraszam do udziału – widzimy się na miejscu!

Kolacja w Hilton Garden Inn Krakow Airport. | Podsumowanie roku |

Mój ubiegły rok należał do jednych z najsmaczniejszych, a także najbardziej świadomych kulinarnie. W najbliższych dniach na blogu pojawią się migawki z najciekawszych dla mnie kolacji i degustacji.
Wyjątkowym doświadczeniem było menu degustacyjne zaprojektowane przez szefa Miłosza Kowalskiego oraz gościnnie szefa Łukasza Widomskiego i przygotowane wspólnie z nimi przez uzdolniony zespół kucharzy w Hilton Garden Inn

Menu degustacyjne:
0. Przystawki
1. Ferrero z foie gras
2. Węgorz lardo z ogórkiem kiszonym
3. Rydze z bryndzą i szczawiem zajęczym
4. Sandacz z owsianką pietruszkową i kiszoną kapustą z burakiem
5. Kompot z szarej renety i chrzanu
6. Filet kaczy z kaszą gryczaną, pigwą i boczkiem
7. Policzki wołowe z gruszką, cykorią, puree ziemniaczanym i musztardą francuską
8. Miód, limoncello, kawa
9. Kozi blues
10. Jabłko z cynamonem i Ardbegiem
Karta win:
0. Prosecco Trevisto Extra Dry, Włochy
1. Bellini Pinot Grigio, Włochy
2. Monty’s Hill Chardonnay, Nowa Zelandia
3. Świętomarcińskie czerwone, Polska
4. Wild Rock Pinot Noir, Nowa Zelandia
5. Barocco Primitivo, Włochy
6. Dry River Shiraz, Australia
7. Ramirana Sauvignon Blanc Gewurztraminer, Chile

Już od samego początku kolacji, kiedy goście zebrali się w loży, poczułam się zaopiekowana. Zostaliśmy przywitani przez Dyrektora ds. sprzedaży i marketingu oraz Szefa. O świetną atmosferę zadbał też Sommelier, dobierając do pierwszych przystawek moje ukochane prosecco. Uwiodła mnie też pralina z foie gras – jej delikatna tekstura i wytrawne połączenie z czekoladą było zapowiedzią dalszych zaskoczeń. 
W menu dominowała kuchnia polska z twistem w stylu fusion. Pierwsze z dań, węgorz z lardo było kwintesencją tego określenia. Rozpływająca się w ustach ryba połączona została z wywodzącą się z Włoch słoniną, lokalnym krwawnikiem, zżelowanym ogórek kiszonym, do tego niewielkie „ognisko” jałowcowe na talerzu… i już byłam zafascynowana różnorodnością technik, którymi tego wieczoru będę posługiwać się kucharze. I znowuż w kieliszku znalazło się wino, które trafiło w mój gust: delikatnie kwiatowo-ziołowe Chardonnay.
Jeśli tylko bywacie w polskich górach, na pewno macie w pamięci obraz sprzedawanych przy drodze złocistych słoików z rydzami. Choć piękne, często brakuje im wyrazu. Te, prócz nostalgii, nie miały z nimi nic wspólnego: były kruche, ich słodycz kontrastowała z kwasowością szczawiu i niemal sypką, regionalną bryndzą. 
Słyszeliście, że owsianka będzie super food w 2016? Wizjonerzy z Hiltona podali ją na kolacji w niespodziewanej wytrawnej, ziołowej odsłonie z równie modnym sandaczem. No i kiszonkami, które również wpisują się w nadchodzące trendy. Żałujcie, że nie mogliście spróbować tej złocistej, chrupiącej skórki z ryby!

Kiedy w menu na początku kolacji przeczytałam o kompocie, nie spodziewałam się na pewno tego, co podano – wytrawnego, ostrego sorbetu z chrzanem. Był bardzo trafioną pozycją w odpowiednim momencie, odświeżył moje kubki smakowe. Dzięki kolejnemu zaskoczeniu pozostawałam zaintrygowana…
Następnie podano klasykę w nowym, zaktualizowanym wydaniu: subtelną kaczkę sous vide z gołąbkiem z kaszą gryczaną i rozpadającym się boczkiem. Pochłaniałam każdy kęs mięsa uważnie, ze swoistym namaszczeniem. Odczucie tekstury tej kaczki odtwarzam w pamięci z wielką przyjemnością. 
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie w kuchni i kosztowaniu najważniejsza jest obezwładniająca przyjemność. Oraz emocje, które się z jedzeniem wiążą; intensywnie miodowy deser z limoncello i kawą był dla mnie wzruszający, przeniósł mnie prosto we wspomnienie o najpiękniejszych wakacjach w Toskanii. Sam szef Miłosz opowiadał też o nim, że jest dedykowany jego żonie. Oprócz perfekcyjnego profesjonalizmu właśnie o to chodzi w karmieniu innych – o prawdziwe, niekłamane uczucia. 
Kiedy już goście rozpływali się w rozkoszy, kolejnym rozbudzającym i zachęcającym do dalszych smakowych odkryć punktem stała się panna cotta z koziego sera. Dokładnie tam, gdzie spodziewalibyśmy się zakończenia w postaci deski serów lub słodkiego deseru, dostaliśmy właściwie obydwa równocześnie.
Ogromne wrażenie na smakoszach zrobiło lodowe kruche jabłko z pyłkiem pszczelim, przywołując dziecięcą przyjemność z deseru. Dojrzałego sznytu nadał mu Ardberg i jeśli dopieszczone zmysły mnie nie myliły, tytoń oraz palony cynamon.

Kolacja zakończyła się bardzo udanym Ramirana Sauvignon Blanc Gewurztraminerem.

Kolejne dania w menu nie tylko utrzymywały w napięciu, ale podtrzymywały nieustanną ciekawość jak dobra powieść, kiedy nie można się doczekać, co odnajdziemy na następnej stronie. Była to zmysłowa podróż pełna dopracowanych aromatów, tekstur i pięknych obrazów. Kreatywność kucharzy i perfekcjonizm całej obsługującej gości załogi budzą wielki szacunek.

Dziękuję za niecodzienne i zapadające w pamięć doznania oraz za zaproszenie.

Dla tych, którzy chcieliby poznać kulisy kuchni i pracy szefa, przypomnienie wywiadu z Miłoszem Kowalskim, który miałam przyjemność fotografować: