Miałam dziewięć lat i zabawne błękitne spodnie w żółte kwiaty, co właściwie jest zupełnie bez znaczenia. Ważniejszy jest piaszczysty brzeg Bugu. Dzika rzeka, nad którą wracałam kilkukrotnie w życiu – w upale, w deszczu, nad ranem we mgle, dzieląc z płochliwą sarną ciche spojrzenia. Nigdy zimą, a więc nadal wszystko przede mną.
Jednak wtedy, wiele lat temu, na skarpie obracałam w dłoniach małe gwiazdki jałowcowych igieł. Niewielkie krzewy porastały urwisty brzeg. Po roztarciu twardych jagód, na palcach pozostawał pierwotny zapach, niebezpieczny, ziołowy i zupełnie pogański.
Las zimą skrzypi pod nogami. Nie wolno w nim rozmawiać, no chyba, że jest się dzieckiem tak jak Staś i Antoś. Wszystko wśród drzew jest powolniejsze i bardziej wyczulone. Wrażliwe są smugi światła i delikatniejsze są granatowe zmierzchy. Słychać każdy trzepot skrzydeł pustułki i najcichsze kwilenie jemiołuszek. W mroźnym powietrzu roznosi się się zimowy zapach kory, uparcie zielonych igieł sosnowych i żywicy.
Sosnowy crème brûlée z jałowcem i rozmarynem (4 porcje)
– 300 ml śmietanki 30%
– 3 żółtka
– 100 g białej czekolady
– 1/4 szklanki drobnego cukru
– 3-4 łyżki syropu z pędów sosny
– 4-5 owoców jałowca
– 2 gałązki rozmarynu
1. Śmietankę podgrzewamy ze zmiażdżonymi owocami jałowca i syropem sosnowym. Odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.
2. Śmietankę podgrzewamy po raz drugi, przelewamy przez sito, by odcedzić jałowiec. Do ciepłego płynu dorzucamy połamaną na kawałki czekoladę i mieszamy, aż się rozpuści. Studzimy.
3. Żółtka ucieramy z cukrem, a następnie łączymy ostrożnie ze śmietaną. Mieszamy z posiekanymi liśćmi rozmarynu.
4. Masę przelewamy do ramekinów i pieczemy przez ok. 20 min. w piekarniku nagrzanym do 120 stopni.
5. Crème brûlée studzimy i chłodzimy przez co najmniej 3 godziny w lodówce.
6. Tuż przed podaniem posypujemy krem drobnym cukrem i karmelizujemy palnikiem.