To, co lubię – o perfumach gourmand, koronkach i cupcake’ach

Moje wspomnienia opierają się głównie na obrazach olafaktorycznychy. Zapachowe portrety rozmarynowych wzgórz na Vis i rozgrzanych piaskowych murów Sillico, uśpionych styczniowych drzew w maleńkim Plantentuin przy Leopoldstraat rysują się za każdym razem, kiedy przywołuję je w pamięci. Dokładnie odtwarzam zapachy domów, miast i poszczególnych ludzi. Dlatego też zupełnie oczywista jest moja miłość do perfum: a już zwłaszcza tych z rodzaju gourmand.

Czy może być coś bardziej rozkosznego niż kojący zapach ciasteczek, karmelu i ziół? Niezwykle pociągająca jest dla mnie aromat pudru ryżowego, uwielbiam anyż i lukrecję: bardzo podoba mi się świeża Aqua Allegoria Anisia Bella Gurelain ( i w ogóle seria Aqua Allegoria), często od lat noszę też na sobie cięższe Loverdose Diesel.

Kiedyś marzyłam o Jeux de Peau Serge Lutens, licząc na obiecany zapach świeżego chleba i słonecznych zbóż – jednak w praktyce nie spełnił moich oczekiwań. To samo było z Candy od Prady; na mojej skórze się nie sprawdza, przytłacza, perfumy są zbyt zakurzone w zapachu.
Bardzo lubię za to uwodzicielskie Miss Dior Cherie, miodowe Honey Marc Jacobs, a z tych bardziej niszowych Biancolatte i Nerocacao od Zeromolecole – w tych pierwszych jest sól, masło i karmel, a drugie, nieco ostrzejsze, są jak gorzka czekolada…

Jednak moją absolutnie ulubioną gałęzią perfumiarską są zapachy inspirowane makaronikami. Tworzenie tych małych cukierniczych dzieł sztuki jest bliskie komponowaniu perfum. Nie zdziwiło mnie zatem, kiedy szalenie spodobał mi się zapach Pamplemousse Rhubarbe Pierre Hermé dla L’occitane (jeśli natraficie gdzieś na egzemplarz, dajcie mi znać!). Poszukuję także namiętnie La Tentation de Nina, które zostały stworzone we współpracy z Ladurée.

Jestem kompletnie uzależniona i obezwładniona limitowaną edycją DKNY Sweet Delicious Pink Macaroon. Są subtelne, świeże, pomimo całej swojej słodyczy. Jest to MÓJ zapach, w którym czuję się najlepiej, najbardziej naturalnie. Są jak podpis, z tymi smukłymi ozdobnikami.

Jakiś czas temu Ola pożyczyła mi książkę Slow Fashion Joanny Glogazy. Zainspirowana, pozbyłam się połowy swojej szafy, kilkunastu par butów i wielu kosmetyków. Moje półki wypełnił monochrom. Oczywiście, pozostawiłam tweedowy płaszczyk w kratę, oliwkową parkę czy fioletowe szpiki, niemniej wszystkie te rzeczy pasują do reszty garderoby. I tak pośród minimalistycznych bieli, czerni i szarości, okazało się, że delikatny róż zajmuje pokaźną część mojej codzienności. Są takie dni jak śliczne pudełeczko: nieczęsto się je otwiera, bo biżuteryjny przepych wymaga ostrożności i skupienia, a na to trzeba mieć chwilę spokoju. Od czasu do czasu w wizualnej sterylności trzeba pozwolić sobie na rozrzutność kobiecości w stylu Marii Antoniny. Uwielbiam te pastelowe koronki, jedwabne bluzeczki i filigranowe bransoletki! Od razu wszystko naokoło staje się delikatniejsze, bardziej subtelne. Kwitnące.
dzięki Ola! <3

Marshmallow cupcakes (ok. 12 sporych sztuk)

– 300 g mąki pszennej typ 550
– 2 łyżki mąki ziemniaczanej
– 120 g masła
– 120 g cukru
– 4 jajka
– 80 ml zsiadłego mleka
– 50 ml esencji herbacianej truskawkowo-malinowej
– łyżeczka proszku do pieczenia
– szczypta soli
– 75 g drobnych pianek 
– 120 g białej czekolady (karmelowa! <3) 

1. Suche składniki przesiewamy. Żółtka ucieramy z miękkim masłem na puszystą masę. Białka ubijamy na sztywną pianę ze szczyptą soli.
2. Suche składniki mieszamy z mlekiem i esencją, dodajemy jajka i delikatnie mieszamy. Wrzucamy połowę pianek i również mieszamy łyżką.
3. Ciasto przekładamy do foremek, pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok.25 minut.
4. Wystudzone babeczki polewamy rozpuszczoną w kąpieli wodnej czekoladą i dekorujemy resztą pianek.