Mój ubiegły rok należał do jednych z najsmaczniejszych, a także najbardziej świadomych kulinarnie. W najbliższych dniach na blogu pojawią się migawki z najciekawszych dla mnie kolacji i degustacji.
Wyjątkowym doświadczeniem było menu degustacyjne zaprojektowane przez szefa Miłosza Kowalskiego oraz gościnnie szefa Łukasza Widomskiego i przygotowane wspólnie z nimi przez uzdolniony zespół kucharzy w
Hilton Garden Inn.
Menu degustacyjne:
0. Przystawki
1. Ferrero z foie gras
2. Węgorz lardo z ogórkiem kiszonym
3. Rydze z bryndzą i szczawiem zajęczym
4. Sandacz z owsianką pietruszkową i kiszoną kapustą z burakiem
5. Kompot z szarej renety i chrzanu
6. Filet kaczy z kaszą gryczaną, pigwą i boczkiem
7. Policzki wołowe z gruszką, cykorią, puree ziemniaczanym i musztardą francuską
8. Miód, limoncello, kawa
9. Kozi blues
10. Jabłko z cynamonem i Ardbegiem
Karta win:
0. Prosecco Trevisto Extra Dry, Włochy
1. Bellini Pinot Grigio, Włochy
2. Monty’s Hill Chardonnay, Nowa Zelandia
3. Świętomarcińskie czerwone, Polska
4. Wild Rock Pinot Noir, Nowa Zelandia
5. Barocco Primitivo, Włochy
6. Dry River Shiraz, Australia
7. Ramirana Sauvignon Blanc Gewurztraminer, Chile
Już od samego początku kolacji, kiedy goście zebrali się w loży, poczułam się zaopiekowana. Zostaliśmy przywitani przez Dyrektora ds. sprzedaży i marketingu oraz Szefa. O świetną atmosferę zadbał też Sommelier, dobierając do pierwszych przystawek moje ukochane prosecco. Uwiodła mnie też pralina z foie gras – jej delikatna tekstura i wytrawne połączenie z czekoladą było zapowiedzią dalszych zaskoczeń.
W menu dominowała kuchnia polska z twistem w stylu fusion. Pierwsze z dań, węgorz z lardo było kwintesencją tego określenia. Rozpływająca się w ustach ryba połączona została z wywodzącą się z Włoch słoniną, lokalnym krwawnikiem, zżelowanym ogórek kiszonym, do tego niewielkie „ognisko” jałowcowe na talerzu… i już byłam zafascynowana różnorodnością technik, którymi tego wieczoru będę posługiwać się kucharze. I znowuż w kieliszku znalazło się wino, które trafiło w mój gust: delikatnie kwiatowo-ziołowe Chardonnay.
Jeśli tylko bywacie w polskich górach, na pewno macie w pamięci obraz sprzedawanych przy drodze złocistych słoików z rydzami. Choć piękne, często brakuje im wyrazu. Te, prócz nostalgii, nie miały z nimi nic wspólnego: były kruche, ich słodycz kontrastowała z kwasowością szczawiu i niemal sypką, regionalną bryndzą.
Słyszeliście, że owsianka będzie super food w 2016? Wizjonerzy z Hiltona podali ją na kolacji w niespodziewanej wytrawnej, ziołowej odsłonie z równie modnym sandaczem. No i kiszonkami, które również wpisują się w nadchodzące trendy. Żałujcie, że nie mogliście spróbować tej złocistej, chrupiącej skórki z ryby!
Kiedy w menu na początku kolacji przeczytałam o kompocie, nie spodziewałam się na pewno tego, co podano – wytrawnego, ostrego sorbetu z chrzanem. Był bardzo trafioną pozycją w odpowiednim momencie, odświeżył moje kubki smakowe. Dzięki kolejnemu zaskoczeniu pozostawałam zaintrygowana…
Następnie podano klasykę w nowym, zaktualizowanym wydaniu: subtelną kaczkę sous vide z gołąbkiem z kaszą gryczaną i rozpadającym się boczkiem. Pochłaniałam każdy kęs mięsa uważnie, ze swoistym namaszczeniem. Odczucie tekstury tej kaczki odtwarzam w pamięci z wielką przyjemnością.
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie w kuchni i kosztowaniu najważniejsza jest obezwładniająca przyjemność. Oraz emocje, które się z jedzeniem wiążą; intensywnie miodowy deser z limoncello i kawą był dla mnie wzruszający, przeniósł mnie prosto we wspomnienie o najpiękniejszych wakacjach w Toskanii. Sam szef Miłosz opowiadał też o nim, że jest dedykowany jego żonie. Oprócz perfekcyjnego profesjonalizmu właśnie o to chodzi w karmieniu innych – o prawdziwe, niekłamane uczucia.
Kiedy już goście rozpływali się w rozkoszy, kolejnym rozbudzającym i zachęcającym do dalszych smakowych odkryć punktem stała się panna cotta z koziego sera. Dokładnie tam, gdzie spodziewalibyśmy się zakończenia w postaci deski serów lub słodkiego deseru, dostaliśmy właściwie obydwa równocześnie.
Ogromne wrażenie na smakoszach zrobiło lodowe kruche jabłko z pyłkiem pszczelim, przywołując dziecięcą przyjemność z deseru. Dojrzałego sznytu nadał mu Ardberg i jeśli dopieszczone zmysły mnie nie myliły, tytoń oraz palony cynamon.
Kolacja zakończyła się bardzo udanym Ramirana Sauvignon Blanc Gewurztraminerem.
Kolejne dania w menu nie tylko utrzymywały w napięciu, ale podtrzymywały nieustanną ciekawość jak dobra powieść, kiedy nie można się doczekać, co odnajdziemy na następnej stronie. Była to zmysłowa podróż pełna dopracowanych aromatów, tekstur i pięknych obrazów. Kreatywność kucharzy i perfekcjonizm całej obsługującej gości załogi budzą wielki szacunek.
Dziękuję za niecodzienne i zapadające w pamięć doznania oraz za zaproszenie.
Dla tych, którzy chcieliby poznać kulisy kuchni i pracy szefa, przypomnienie
wywiadu z Miłoszem Kowalskim, który miałam przyjemność fotografować: