Blog

Małpi chlebek – monkey bread

Ciasto do oderwania się od codzienności, pączkujące od snów. Małpie figle, cukrowa żonglerka. Bananowe dziecko wśród słodkich chlebów.

U mnie nieklasycznie: mniej karmelu, więcej bananów!



Małpi chlebek do odrywania
– 450 g mąki typ 550
– 40 g świeżych drożdży 
– 50 g drobnego cukru
– 2 jajka
– 50 g masła
– ~150 ml mleka
– 2-3 banany 

– cukier trzcinowy
– cynamon mielony

1. Drożdże rozcieramy z łyżką cukru i mąki. Gdy się rozpuszczą, zalewamy 50 ml ciepłego mleka i odstawiamy na 15 min do wyrośnięcia. 
2. Przesiewamy mąkę, mieszamy z cukrem, mięciutkim masłem, pozostałym ciepłym mlekiem, jajkami i zaczynem. Wyrabiamy gładkie ciasto, formujemy kulę i odstawiamy pod ściereczką do wyrośnięcia na 40 min w ciepłe miejsce. 
3. Ciasto dzielimy na ~16 równych części (a im więcej mniejszych, tym lepiej!). 
4. Formujemy kulki, każdą nadziewamy sporym plastrem banana i obtaczamy w cukrze trzcinowym wymieszanym z cynamonem. 
5. Formę do pieczenia nacieramy masłem i oprószamy mąką. Układamy w niej kulki tuż obok siebie i odstawiamy na kolejne 40 minut do wyrośnięcia. 
6. Chlebek pieczemy przez ok. 40 min w temperaturze 180 stopni. 

Perfekcyjny stek z młodymi warzywami

Przeniosłam się w światło oszałamiająco krystaliczne. Usłyszałam też, że zmieniając język zmienia się muzyka codzienności. Ciało i myśli wpadają w inny rytm. Intuicyjnie wyłapuję błyskotliwe promienie i słówka. Te odpryski rozmów, zupełnie nowe i fascynujące, składają się w mozaikę. Tranquille flâneur, chat sauvage i coquin – przypadkowe słowa, z których już mogłaby powstać wciągająca poetycka opowieść. 
La vache. Moja definicja tego słowa brzmi tak: stek, patelnia, mnóstwo masła. Ale jak to? No tak to, że nie wyobrażam sobie we Francji nie używać dzikich ilości masełka. I nie robić tak, żeby było najprzyjemniej. Kupcie sobie do tego bukiet tymianku i marchewki. Będzie pysznie. 
Stek tymiankowy z młodymi warzywami
– 150 g polędwicy wołowej na osobę
– 3 ząbki czosnku
– pęczek tymianku
– 100 g masła
– oliwa
– pieprz
– sól

– 100 g zielonej fasolki na osobę
– 4 młode marchewki na osobę
– 4 młode ziemniaczki na osobę
– sok i skóra z cytryny
– pieprz młotkowany
– oliwa
– sól

Stek:
1. Wyjmujemy stek z lodówki i odkładamy na 30 minut w temperaturze pokojowej, osuszamy ręcznikiem papierowym.

2. Rozgrzewamy patelnię. Na niej rozgrzewamy oliwę oraz masło. Gdy masło się rozpuści, wrzucamy zgniecione ząbki czosnku, roztarty w dłoniach tymianek.

3. Na patelni kładziemy mięso. Cały czas polewamy je roztopionym masłem. Smażymy stek z każdej strony przez minutę na 1 cm mięsa.

4. Po zdjęciu z patelni dajemy odpocząć mięsu ok.7 minut, przykrywając je talerzem lub folią. Przed podaniem solimy i pieprzymy.

Warzywa:
1. Ziemniaczki dokładnie myjemy, ścieramy z nich ściereczką skórę. To samo robimy z marchewkami. Odcinamy końcówki fasoli.
2. Do wrzącej, osolonej wody wrzucamy ziemniaki, po 5-7 minutach marchewki, a na 10 minut przed końcem gotowania – fasolkę. 
3. Oliwę ucieramy z sokiem z 1/3 cytryny, skórką, solą i pieprzem. Powstałym sosem polewamy warzywa. 

Wegańskie phở z grzybami

Wystarczy się odchylić do tyłu albo zsunąć z zamkniętymi oczami, żeby zanurzyć się w bezmiernym cieple. Miękka pufa za plecami, naga skóra albo wanna. Zagłębić się w dźwięk „F” – spółgłoskę szczelinowową w phở. Przepaść w odmętach, gęstwinach anyżowych gwiazd, mlecznych dróg ryżowych wstąg. Przepadam tak nieustannie, w dni ciemniejsze od pozostałych, chłodniejsze w wydźwięku i pejoratywnym brzęczeniu stalowej topografii.
Jestem uzależniona od phở ( rzućcie okiem na opowieści z Wólki Kosowskiej ); lub też od kompensacji poczucia bezpieczeństwa i egzotycznych uniesień rodem z książek B.Malinowskiego równocześnie. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim nalewam kojący wywar, leczący, rozbudzający konieczność eksplorowania kolejnych smaków.
Wyciągnij z niego to, czego dziś potrzebujesz. Miękką poduszkę tofu albo długą nić mung – za nią podążaj po mapie. 

Wegańskie phở z grzybami (2-3 porcje):

Wywar:

– 1 cebula
– 3 ząbki czosnku
– 2 marchewki
– 1 pietruszka
– strąk chilli
– 5 cm korzenia imbiru
– 3 gwiazdki anyżu
– 2 laski cynamonu
– 4-5 goździków
– 4-5 ziaren ziela angielskiego
– 1/4 łyżeczki nasion kopru włoskiego
– szczypta nasion kuminu
– kilka nasion kozieradki
– sos sojowy
– sok z 1/2 limonki
– olej / ryżowy lub inny neutralny /
– 1 l wody ( + do dolewania )
– sól

Dodatki: 

– gruby makaron ryżowy 
– 40 g suszonych grzybów: trzęsaka morszczynowatego /snow fungus/, shitake, mun, boczniaków
– kiełki fasoli mung 
– jedwabiste tofu
– tajska bazylia
– kolendra

1. Cebulę opalamy na ogniu. Marchew, pietruszkę, czosnek, chilli (bez pestek, jeśli chcemy łagodniejszy wywar), imbir siekamy.
2. W głębokim garnku rozgrzewamy olej, wrzucamy warzywa oraz anyż, cynamon, ziele, goździki, koper, kozieradkę i kumin. Smażymy przez ok. 2 – 3 minuty, aż przyprawy zaczną intensywnie pachnieć.
3. Wszystko zalewamy wodą i gotujemy na bardzo wolnym ogniu przez ok. 2.5 godziny. W razie potrzeby dolewamy wodę – ostatecznie powinno wyjść ok. 500 ml wywaru.
4. Na koniec dodajemy sos sojowy, ewentualnie sól i zakwaszamy lekko sokiem z limonki.

4. Grzyby moczymy przez 30 minut. Gotujemy je następnie z dodatkiem sosu sojowego przez 10 minut.
5. Makaron ryżowy przygotowujemy wg. instrukcji.

6. Do miseczek nakładamy makaron, grzyby, pokrojone w kostkę tofu i kiełki. Wszystko zalewamy bulionem i obficie posypujemy kolendrą oraz tajską bazylią.

Kokosowy chia pudding. Pożegnalne śniadanie

Zastanawialiście się, w ilu pudełkach mieści się sześć lat? I ile kroków trzeba było zrobić, żeby nagromadzić tyle wspomnień? A teraz, ilu kroków potrzeba, żeby je bezpiecznie przenieść…
Pakujemy się. Papier i szkło, taka z nami gra. Segregujemy, oddzielamy to, kim byliśmy od tego, kim jesteśmy. Odkładanie tego, czego już nie potrzebujemy jest właściwie pytaniem o to, czego chcemy teraz.
Powyrastałam z niektórych książek, które były dla mnie biblią, zrobiły się nieaktualne jak błyszczące lakierki. Kilka pozostaje przy mnie niezmiennie od ponad dwudziestu (!) lat. Albumy, przestworza obrazów, do których wracam i które odkrywam raz po raz ze zdziwieniem.
W nowym miejscu planowałam bezkompromisowy minimalizm, upragniony porządek i nic a nic zbędnego. A jednak nie czułabym się dobrze, pozbawiając się tych kotwic-wspomnień, możliwości realnego dotykania tego, co należało do najbliższych osób. Nie wolno się przywiązywać, nie wolno niczego traktować jako wieczne, nie wolno tkwić w przeszłości… Ale zupełnie inną historią jest pozostawienie przestrzeni na rzeczy najważniejsze, te, które budowały i budują. Na to, co ma znaczenie. 

Powoli żegnamy się z oswojonym miejscem. I chociaż jest tutaj spokój absolutny, codzienność poosiadała jak warstwy ziemi, pora wyjść poza strefę komfortu. W końcu to tylko ściany. A wszystkie – nawet najpiękniejsze – ściany ograniczają.


Kokosowy chia pudding
– 300 ml gęstego mleka kokosowego
– 250 ml mleka / krowiego lub migdałowego /
– 3 łyżki nasion chia
– łyżeczka cukru trzcinowego
– ziarna z 3/4 laski wanilii
– owoce – liczi, truskawki, jagody, etc.
1. Mleka mieszamy w dużym słoiku z cukrem i wanilią. Dodajemy nasiona i wstrząsamy przez ok.2 minuty. Odstawiamy do lodówki na 20 min.
2. Po upływie 20 minut ponownie wstrząsamy słoikiem i odstawiamy na minimum 3 godziny do lodówki (najlepiej na całą noc). 
3. Gotowy pudding przekładamy do miseczek i dodajemy owoce. 

Makaron z tofu i bok choy. Wólka Kosowska – opowieści

Ostatnie miesiące jesteśmy głównie w podróży. Parcujemy jak szaleni, ale też spełniamy swoje marzenia i zachcianki. I jedną z nich, tak bliskich, a tak egzotycznych, były odwiedziny w Wólce Kosowskiej. Okazja nadarzyła się, kiedy wracaliśmy z Warszawy z sesji zdjęciowej. Byłam tak przeraźliwie zmęczona, że na nogi mogło mnie postwić wyłącznie phở (wyczerpanie albo kac-zabójca, ratunkiem zawsze jest ten bulion). A że podwarszawska mekka wietnamskiej zupy była nam po drodze… 

***!!!/jeśli macie ochotę na obłędne phở albo bun bo hue w Krakowie, piszcie – tutaj też mam swój sprawdzony, sekretny adres/!!!***

Niedziela, mżawka, niebo z marsowym czołem na swojej pociągłej po horyzont twarzy. Przemęczenie level: hard. Po takim dniu nie można spodziewać się niczego dobrego i jedynym pragnieniem jest jak najszybsze dotarcie do domu. Jednak hołdując zasadzie, że lepiej jest coś zrobić spontanicznie, niż później żałować, że nie podjęło się wysiłku, zboczyliśmy z głównej trasy na niemal dwie godziny i pojechaliśmy do Wólki Kosowskiej.
Oczywiście, że w niedzielę handel zapada w marazm i nie liczyliśmy na zbyt wiele. Opustoszałe hale, pozamykane drzwi nie zachęcały do eksploracji. Jednak jak zwykle moje zaufanie do mojego głównego, przewrażliwionego zmysłu – węchu nie zawiodło; trafiliśmy na phở idealne.
Najpierw krążyliśmy wokół hal, mijając niedzielną nieobecność i niedostępność. Na uboczu spostrzegłam „garaż” z otwartymi roletami – w środku siedzieli Wietnamczycy, raz po raz niektórzy wychodzili z kankami zupy. W odstępie kilku metrów pachniało czosnkiem i rosołem.
W między czasie znaleźliśmy dwa sklepy, w których byli właściciele. W pierwszym mężczyzna siekał mięso, układał podroby, o których marzyłam od dawna, a także części, których nie potrafię nazwać. Wpuścił nas do zamkniętego przybytku, wyszliśmy z siatkami pełnymi makaronów sojowych i ryżowy, noodli, okry, ziół i przypraw. Zaopatrzyliśmy się również w zapas silken tofu, wyławianego z wiadra stojącego obok lady. Niestety, nie dostaliśmy brązowego tofu z mętniejszej zalewy; najwyraźniej nie jest dla obcych. Na półkach poza tym znaleźć można kacze języki, marynowaną meduzę, stuletnie jaja, różne rodzaje korzeni i grzybów medycyny alternatywnej, kleiste ryżowe „ciasteczka”… oraz masę innych skarbów, o których nie miałam pojęcia.
W kolejnym sklepie przywitał nas zapach duriana oraz maleńki piesek w kojcu, dogrzewany farelką. Tam obłowiliśmy się z kolei w papiery ryżowe, również te z czarnym z sezamem. W baraku obok leciwa Wietnamka przetwarzała mięsa, pęczki kolendry i inne zioła na wywary. W żółtym świetle skąpej żarówki mogliśmy dostrzec tylko tyle – oraz torby kiełków i mięs leżące na podłodze…
Ostatecznie wróciliśmy do garażu. Chociaż to, co znajdowało się po bokach budynku nie zachęcało – wiadra z resztkami jedzenia (?), przybrudzone materiały, na wpół opuszczone rolety, zdecydowaliśmy się wejść. Na obklejonych jedzeniem stołach stały słoiki z posiekanym na plastry czosnkiem, zalanym olejem i pałeczki. Pomimo wywieszonego bogatego menu okazało się, że dziś możemy zamówić jedynie phở. Nawet nie wiecie, jak wzbudziło to moje zaufanie – i miałam rację. Skoro gotują jedną, jedyną potrawę, musi być dopieszczona. Dostaliśmy wielkie miski esencjonalnego wywaru z ryżowym makaronem, mięsem i ziołami. Nie do przejedzenia! Połowę zawieźliśmy do domu.
Niestety wyjątkowo nie robiłam zdjęć. A to dlatego, że klimat nie sprzyjał. W pewnym momencie jeden z mężczyzn całkowicie opuścił rolety, inny usiadł przy drzwiach… Poczuliśmy się nieco nieswojo.
Marzę o tym, żeby pojechać do Wólki z przewodnikiem, który umożliwi mi zjedzenie wszystkich orientalnych i egzotycznych dla mnie przysmaków, które jedzą Wietnamczycy. Pierwsze podejście mnie bardzo zachęciło i rozbudziło apetyt na dogłębne poznanie nowych smaków.



Sōmen z tofu i bok choy (3 porcje)

– 2 główki bok choy ( średniej wielkości )
– 400 g tofu
– makaron sōmen – ile tylko preferujecie
– 1 cebula bananowa
– 3 ząbki czosnku + 1 ząbek do marynaty
– 4 cm kawałek imbiru
– 2 gwiazdki anyżu
– 4 goździki
– sambal / pasta chilli
– sos sojowy
– olej ryżowy
– *olej sezamowy


– cynamon mielony
– pieprz czarny
– cukier trzcinowy (~ łyżeczka )
– 200 ml soku ze świeżego ananasa

1. Tofu kroimy w dużą kostkę. Marynujemy w sosie sojowym, chilli i wyciśniętym przez prasę czosnku. Odstawiamy na min.3 godziny. 
2. Cebulę kroimy w cieniusieńkie piórka, czosnek siekamy w płatki, a imbir w drobną zapałkę. 
3. W woku rozgrzewamy olej, wrzucamy cebulę, czosnek, imbir, chilli, anyż i goździki. Potrząsamy wokiem. Nie wolno dopuścić do przypalenia czosnku!
4. Gdy cebula się zeszkli, dorzucamy pokrojoną w 3-centymetrowe kawałki kapustę. Smażymy przez chwilę na dużym ogniu. Dolewamy stopniowo sok z ananasa i dosypujemy cukier. Pozwalamy jej się skarmelizować. 
5. Makaron gotujemy ok. 5 min w osolonej wodzie. Odsączamy. 
6. W czasie, gdy gotuje się makaron, do warzyw dodajemy tofu, doprawiamy wszystko cynamonem i pieprzem oraz sosem sojowym, dla odpowiedniego balansu słonego smaku. Smażymy. 
7. Do warzyw dodajemy odsączony makaron, mieszamy dokładnie – *łatwiej i smaczniej jest z dodatkiem oleju sezamowego – smażymy jeszcze przez minutę. 

Tarta z karmelizowaną cebulą i burakami

Ścierpnięty gołąb miasta skulił się na styczniowym odgałęzieniu zimy. Od miesięcy nieustannie uciekamy poza Kraków, jesteśmy miasto-nieobecni, szukamy oddechu i otwartych przestrzeni. Podróżujemy z ptakami, które potrafiły odkleić swoje nogi od szarego lodu ulic.
W przestworzach zmian bezpiecznym jest wrócić na chwilę do korzeni. Dotknąć ziemi, poczuć ją na nowo, przypomnieć sobie jej smak. Zimą warto przytoczyć krągłości z pobliskich pól i ogrodów: buraki, cebulki, pomarszczone jak zapomniane baśnie orzechy. 
Tarta z karmelizowaną szalotką
– płat ciasta francuskiego
– 8 małych szalotek
– 2-3 małe buraczki
– 80 g słodkiej gorgonzoli
– 200 ml śmietanki 30%
– 80 ml białego wytrawnego wina
– 2 żółtka
– 3 łyżki miodu
– 2 łyżki smalcu gęsiego
– 2 łyżki masła
– 70 g obranych orzechów włoskich
– pieprz
– tymianek
1. Szalotki obieramy i kroimy na połówki. Karmelizujemy je na maśle z dodatkiem 2 łyżek miodu. Podlewamy stopniowo winem, aż cały płyn odparuje, a szalotki staną się lekko szkliste i złociste. 
2. Buraczki obieramy, kroimy na cienkie plastry i smarujemy pastą ze smalcu i łyżki miodu. Pieczemy je przez 20 min w temperaturze 180 stopni. 
3. Tortownicę wykładamy ciastem francuskim. Nakłuwamy, podpiekamy je przez 10 min w 180 stopniach. 
4. Żółtka ucieramy na puch, mieszamy ze śmietanką, pieprzem i tymiankiem. 
5. Na cieście układamy warzywa, orzechy i ser, zalewamy masą śmietanową i pieczemy przez ok. 15 min w piekarniku.

Boże Narodzenie – słodkie przepisy

Przy świątecznym stole nie może zabraknąć słodkości. A już na pewno nie zapomnijcie o nich w te przytulne, grudniowe wieczory, kiedy wszystko już się wyciszy, bożonarodzeniowe światełka będą delikatnie połyskiwać i usiądziecie odpocząć pośród miękkich koców i poduch.
Przygotowałam dla Was zestawienie rozkosznych zimowych smakołyków. Zróbcie pyszny prezent swoim najbliższym i koniecznie sobie samym!

          Crème brûlée z żurawiną i białą czekoladą                          Karmelowy eggnog
               Fondant czekoladowy – lava cake                       Sosnowy crème brûlée z jałowcem
                 Piernikowe ciasto marchewkowe                                  Torta della nonna
 
 

Mięciutkie żeberka. W syropie klonowym.

W kuchni jest jak ze wszystkim – należy robić wszystko cierpliwie i pieczołowicie, jakby to była najważniejsza kwestia na świecie. Całkowite skupienie, oddanie, po kolei, powolutku. Potrzebuję jemiołowych wyciszeń, płynnej ciszy do doprawiania dań i pocałunków.
W tym roku w czasie świąt będziemy gośćmi, przelotnymi rudzikami. Trzy dni dzielone na cząstki mandarynki. W ostatniej chwili przylecimy do nieswoich już gniazd, ale znajomych bardziej, niż którekolwiek inne. I te kilkadziesiąt godzin będziemy wsłuchiwać się w trel intensywnie, bardzo uważnie. Musi wystarczyć na następne pół roku.
Trzeba będzie nasiąknąć emocjami, poprowadzić je łagodnie, dogłębnie.
I taki jest też ten przepis: wymagający doglądania i cierpliwości. Najpierw trzeba zamarynować żeberka, dać im potrzebny czas, który smakiem wynagrodzi czekanie. Później będzie powolne pieczenie, a mięso będzie rozpływać się w ustach. Niezapomniane danie. Sama słodycz. Prezent na świąteczny obiad.
Żeberka w syropie klonowym i kawie
– 700 g żeberek wieprzowych
– 7 łyżek syropu klonowego
– 2 łyżki grubo mielonej kawy 
– 3 ząbki czosnku
– pół łyżeczki cynamonu
– 2 łyżeczki sambal oelek
– sól
– 0.5 l piwa korzennego, słodkiego
– 2 liście laurowe
– 5 ziaren ziela angielskiego
1. Z syropu klonowego, kawy, poszatkowanego czosnku i przypraw robimy pastę. Nacieramy nią oczyszczone i osuszone żeberka. 
2. Odstawiamy do lodówki na min. 8 godzin. 
3. Żeberka zalewamy połową piwa, dodajemy liście laurowe i ziele angielskie, pieczemy przez 3.5 godziny w temperaturze 150 stopni. Od czasu do czasu polewamy wytapiającym się tłuszczem i marynatą, stopniowo dolewamy piwo.
4. Po upieczeniu i przed pokrojeniem odstawiamy na 20 minut pod przykryciem.

Karmelowy eggnog – rozkosznie puszysty

Pojechaliśmy w zimę. Po kostki, po kolana, po najskrytsze zakamarki czułości. Zapadłam się w biel, rozchmurzone polany i górnolotne szczyty. W rwetes rzeki pomiędzy watahą świerków. Zmierzwione futro Tatr znów poniosło nas miękko na swoim grzbiecie. Jeśli nie wiesz, gdzie jestem, pewnie jestem w górach.
Weszliśmy na nowy szlak. Wzdłuż rzeki, Javorová Doliną. Niepozorna ścieżka, przy której jesienią pożegnaliśmy się z chwilę wcześniej poznanymi autostopowiczami, okazała się bramą do niezwykle malowniczej drogi.
Przed zmrokiem zdążyliśmy do ulubionej koliby, z paleniskiem w środku i otwartym widokiem na Lomnický štít. Po nieodzownej w taki mróz herbacie ze śliwowicą zrobiło się ciepło, miękko, sennie…
Dzisiaj zimowe rozkosze, puszyste jak owcze futro, wyciszające jak tatrzańskie ścieżki. Najlepszy karmelowy eggnog:
Karmelowy eggnog (3 porcje)

– 500 ml śmietanki 30%
– 2 szklanki mleka
– 3 duże żółtka
– 100 g białej czekolady
– 1 szklanka cukru
– 2 łyżki masła
– skórka otarta z pomarańczy
– gałka muszkatołowa
– 1 laska wanilii
– *ajerkoniak / amaretto / ciemny rum / likier kawowy
1. Do garnka z podwójnym dnem wsypujemy 3/4 cukru. Trzymamy na ogniu, nie mieszając, aż utworzy się karmel. 
2. Zdejmujemy karmel z ognia, dodajemy zimne masło, mieszamy. 
3. Dodajemy 100 ml śmietanki, z powrotem wstawiamy na ogień, gotujemy przez ok. 3-4 minuty, ciągle mieszając, aż karmel zgęstnieje. 
4. Pozostały cukier ucieramy z żółtkami na puch. 
5. W garnku zagotowujemy mleko z 200 ml śmietanki i przyprawami. Gdy zacznie bulgotać, zdejmujemy z ognia i dodajemy 3 łyżki karmelu oraz utarte żółtka. Mieszamy dokładnie. 
6*. Do eggnogu możemy dodać ajerkoniak, amaretto albo inny ulubiony likier – należy dolewać cienką strużką, bardzo delikatnie mieszając. Wtedy używamy mniej cukru do ucierania z żółtkami.
7. Pozostałą śmietankę ubijamy na sztywno, dekorujemy nią gotowy eggnog i polewamy sosem karmelowym.

p.p1 {margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 12.0px ‚Times New Roman’; -webkit-text-stroke: #000000}
p.p2 {margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 12.0px ‚Times New Roman’; -webkit-text-stroke: #000000; min-height: 15.0px}
li.li1 {margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 12.0px ‚Times New Roman’; -webkit-text-stroke: #000000}
span.s1 {font-kerning: none}
span.s2 {font: 12.0px Helvetica}

Grzaniec świąteczny

Raz w roku daję się uwieść cynamonowo-anyżowej błogości. Koniecznie muszą temu towarzyszyć ponakłuwane suto goździkami mandarynki i tajemnice lekko ziemistego kardamonu. Wszystko pachnie wtedy korzenną mieszanką, kawa, ciasta, sosy i pieczyste.

Czekam na ten radosny czas, te aromaty są rytuałem grudnia. Kocham wracać do naszego domu, pełnego rozbłysków i światełek. Zmarznięte nosy węszą ciepło, opary grzanego wina otulają nas swoją rozbrajającą słodyczą.

Wierzę, że grzaniec potrafi uleczyć niemal wszystko. Po mroźnym tatrzańskim spacerze albo lepkim i szarym krakowskim dniu, na chrypki, zmartwienia i niepokoje, katar i smutek, albo do filmu – to grzane wino ( zwłaszcza na słowackim winie porzeczkowym! ), miód pomarańczowy, imbir, anyż i kardamon jest jak szczęście Pierwszej Gwiazdki.  

Grzaniec świąteczny
– czerwone wino ( półwytrawne, ew. półsłodkie ), najlepiej porzeczkowe – 250 ml na osobę / * u nas Ríbezľové víno z Levic /
– ciemny rum – 30 ml na osobę
– sok z 1 pomarańczy ( na 500 ml wina )
– skórka z 1 pomarańczy
– 1 kwaśne jabłko
– ok.5 cm imbiru
– goździki
– laski cynamonu
– kardamon (w całości)
– gwiazdki anyżu
– miód z kwiatów pomarańczy

1. Do garnka wlewamy sok z pomarańczy, wrzucamy szerokie paski skórki bez białej części, przyprawy, obrany imbir pokrojony w paski oraz jabłko pokrojone w cząstki, bez gniazd nasiennych. Zalewamy winem.
2. Do wina dodajemy miód, delikatnie mieszamy. Podgrzewamy, nie dopuszczając do zagotowania.
3. Do grzańca dolewamy ciemny rum.
4. Grzańca przelewamy do nagrzanych uprzednio kubków. Wkładamy plaster pomarańczy, jabłka oraz podpaloną laskę cynamonu.