Domowe pieczywo. Już na samą myśl robi się błogo, prawda? A to dopiero początek – z tą myślą rusza machina drobnych czarodziejskich działań. Po kolei zbierają się ziarenka, układając w kłos. Bo jak to, niemal z samej mąki i wody powstaje coś tak pięknego, cudownie pachnącego… Musi być w tym magia.
Uwielbiam bagietki. We Francji miałam dwie ukochane piekarnie, każda z nich sprzedawała rozliczne rodzaje bagietek i wszystkie były tak różne od siebie. Mogłam je wybierać w zależności od nastroju. Było w tym coś malowniczego, poranny spacer z gorącym pieczywem w ręce; nigdy nie donosiłam go w całości, już po drodze odłamywałam kawałek i kruszyłam chrupiącą skórkę na koszulę. Bagietka była też nieodzownym składnikiem pikników. Wystarczyło tylko wziąć świeżą bułkę z okolicznej piekarni, usiąść w parku lub nad rzeką i wszystko stawało się prostsze i radośniejsze.
Bagietki – ciasto na 2 duże sztuki
- 3.5 szklanki mąki pszennej typ 550
- 3 łyżki oliwy z oliwek
- ok.20 g świeżych drożdży
- łyżka cukru
- łyżeczka soli
- 3/4 szklanki ciepłej wody
- 1/4 szklanki ciepłego mleka
- Drożdże i cukier mieszamy z ciepłym mlekiem. Odstawiamy na 10-15 minut do wyrośnięcia.
- Mąkę przesiewamy, mieszamy z pozostałymi składnikami. Wyrabiamy gładkie ciasto, przykrywamy miskę ściereczką. Odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na godzinę.
- Po godzinie ciasto dzielimy na pół, formujemy bagietki – powinny mieć ok.40 cm długości. Układamy je na blasze wyłożonej papierem i odstawiamy do ponownego wyrośnięcia na kolejną godzinę.
- Bagietki pieczemy z piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 10 minut. Następnie zmniejszamy temperaturę do 180 i dopiekamy kolejne 15-20 minut, skrapiając uprzednio skórkę bagietek wodą rozrobioną z 1/2 łyżeczki soli. Pieczywo jest gotowe, gdy pukając w jego spód wydaje głuchy odgłos.