Wróciliśmy. Najedzeni i z pełnym bagażnikiem smaków.
Podróż kulinarną zaczęliśmy w Paryżu. Moje nieustanne poszukiwania makaroników doskonałych zaprowadziły nas do Laduree, najsłynniejszej bodaj cukierni znanej z tych miniaturowych ciasteczek. Zasiedliśmy w niewielkiej restauracji udekorowanej w stylu orientalnego, rajskiego ogrodu. Upał zdeterminował zamówienie sorbetów. Wybrałam też orzeźwiające, słodkie kruche ciasto, wypełnione panna cottą o smaku werbeny i pieczoną brzoskwinią. Jako, że Laduree jest symbolem samym w sobie, ciężko było się nam zdecydować na wybór makaroników z całej ich gamy; zjedliśmy więc różane, malinowe, melonowe, pomarańczowe, czekoladowe i z solonym karmelem. Ostatnie dwa smaki były najsmaczniejsze. Jednak czy były doskonałe? Nie. Na pewno warte spróbowania, jednak cukiernia nie dogania własnej legendy.
Przekonać się o tym można dla porównania odwiedzając modną cukiernię Pierre’a Herme. Smaki są świeże, zaskakujące. Skorupki makaroników są bardziej kruche, falbanki pięknie wyrośnięte. Kremy są wielowarstwowe i nieoczywiste. Również obsługa w butiku wydaje się być bardziej uprzejma i profesjonalna, aniżeli znudzony personel w Laduree.
Wybraliśmy ciasteczka Mogador, czyli połączenie czekolady mlecznej z marakują; Arabesque – morelowo-pistacjowe; Veloute Ispahan o smaku liczi, maliny i róży; do tego makaronik bananowo-limonkowy, jaśminowy i karmelowy.
Herme zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu na makaroniki doskonałe.
Paryż kojarzy mi się słodko, pełen makaroników, porannych pain au chocolat, lukrowanych eklerek, ptysiów, ciastek ponczowych, parfait i fondantów, no, może jeszcze trochę z innymi wypiekami i serami. Niemniej nie mogłam się oprzeć kuchni wytrawnej.
Przemierzyliśmy niezliczone uliczki ulegając urokowi kuchni z całego świata. Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć najbrzydsza i najpyszniejsza zarazem potrawa zjedzona Montmartre, mianowicie ravioli. Danie było ekstatyczne. Ciasto w ravioli było delikatne, sos aksamitny… i chociaż estetyka mnie zaniepokoiła na początku, żal było kończyć jeść.
Co ponadto warto skosztować w Paryżu? W tym wielkim kulturowym tyglu koniecznie trzeba odnaleźć coś egzotycznego i niepowtarzalnego, jak potrawy kuchni kreolskiej, madagaskarskiej lub malezyjskiej. Przyjemnie jest się zagubić w Dzielnicy Łacińskiej, by odnaleźć libański hummus, a w ruchliwej dzielnicy żydowskiej spróbować miksu z Tel Awiwu. Wspinając się na Montmartre należy zahaczyć o stoiska z owocami morza, by niżej, w Quartier Pigalle zawahać się pomiędzy karczochem z winem a frytkami z piwem ( kasztanów nie uświadczysz ).
Odnoszę również wrażenie, że na kuchnię francuską wybrać się trzeba wszędzie, tylko nie do Paryża. Dlatego o tejże pisać będę w następnych postach.